Tryb ciemny:
Język:
Serwis:
O mniedłoń otwiera się
wypuszczając pył
niewidoczne ziarno wiecznie
rodzące się i ginące
rozświetlone i gasnące
w czasie
trwania absolutu
.
W.S.
wypuszczając pył
niewidoczne ziarno wiecznie
rodzące się i ginące
rozświetlone i gasnące
w czasie
trwania absolutu
.
W.S.
Szukam
Osób płci: Kobieta
W wieku: od 33 do 53 lat
Dane
Imię: Takie jakie mi nadali
Język: Polski
Wzrost: 173 cm
Sylwetka: Szczupła
Znak zodiaku: Skorpion
Włosy: Inne
Związki: Wolny(a)
Dzieci: Mam
Alkohol: Piję okazjonalnie
Papierosy: Lubię
Wykształcenie: Wyższe
gram
na duszy strunach
rzewny rock'and'roll
płaczliwie chrapliwy
dźwiękiem bębnów gdzieś pod czaszką
pobudzony rytm
każący mi iść
w muzyce rzężących ścięgien i żył
gdzie gniewnie brzmi milczący chór
pełen
heavy metalowej ciszy
na duszy strunach
rzewny rock'and'roll
płaczliwie chrapliwy
dźwiękiem bębnów gdzieś pod czaszką
pobudzony rytm
każący mi iść
w muzyce rzężących ścięgien i żył
gdzie gniewnie brzmi milczący chór
pełen
heavy metalowej ciszy
Było jej zimno. Zaczynała się trząść. Siadanie na mokrej trawie było głupim pomysłem. Bardzo głupim. Wstała. Spódniczka była cała mokra. Zwisała na jej nogach niczym szmata. Na dodatek zaczynało kropić. Zdecydowała się wrócić do ogniska. Nie ważne co sobie o niej pomyśli. Chciała po prostu być blisko niego. Chciała znowu spojrzeć w jego oczy i poczuć się szanowaną. Nie widziała ścieżki, którą tutaj przyszła. Jakieś chaszcze drapały ją po nogach. Przez najbliższe dni będzie musiała nosić spodnie. Trudno. Przyspieszyła kroku, zaczęła prawie biec. Między drzewami dostrzegła ogień. Kiedy dotarła do ogniska, nie zobaczyła go. Rozejrzała się. Była sama. Zostawił ją. Podeszła do pnia, tam gdzie siedział kiedy tańczyła. Czuła smutek. Taki jakby straciła coś ważnego. Usiadła. Jej ręka natrafiła na jakieś zawiniątko. Zajrzała do środka. Był w nim foliowy jednorazowy płaszcz przeciwdeszczowy. Taki jak czasami bierze się na wycieczki. Wyciągnęła go. Kiedy to robiła na ziemie wypadła złożona kartka. W tym momencie deszcz rozpadał się na dobre. Założyła na głowę foliowy kaptur. Schyliła się, żeby podnieść kartkę. Było na niej coś napisane. Podeszła do ogniska żeby przeczytać.
Stała Nad brzegiem. Nigdzie nie było żadnego mostka, kładki, niczego po czym można byłoby przejść na drugi brzeg. Kurwa, kurwa, kurwa… Co ma teraz zrobić. Spróbować wejść do wody? Nie wiedziała jak jest głęboko. Pływać nigdy się nie nauczyła. A jeśli na dnie jest muł, szlam, pijawki? Wzdrygnęła się na samą myśl paskudnego, oślizgłego stworzenia wgryzającego się w jej ciało, żeby pozbawić ją całej krwi. Usiadła na ziemi. Nieważne, że na brzegu było mokro. Czuła się zagubiona, nie wiedziała co zrobić. Brzydziła się sobą i czuła wstyd. Powinna bardziej nad sobą panować. Powinna być mądra, rozsądna, a jest rozkapryszonym, głupim szczylem. Bardzo głupim szczylem. Skuliła się kryjąc głowę między kolanami. Spódniczka zaczęła być coraz bardziej mokra od wilgotnej trawy. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała myśleć o niczym, jednak nie potrafiła. On był inny. Czuła to. Nie był taki jak faceci, z którymi do tej pory się spotkała. Nie był ani prymitywnym gburem chcącym ją tylko wyruchać. Nie był też eleganckim przystojniakiem z nienagannymi manierami, który może szarmancko i bardziej wyrafinowanie jednak chciał dokładnie tego samego co gbur. Było w nim coś niesamowicie pociągającego, prowadził ją bez słowa w krzaki jednak nie wyczuła od niego tego co czuła od innych. Że była tylko obiektem seksualnym, który można wypieprzyć, wykorzystać, ulżyć sobie i zapomnieć. Nie. Od niego biło coś zupełnie innego. Nie szarpał jej, nie robił nic na siłę. Złapał za rękę i prowadził w milczeniu, ale nie było to brutalne, złe czy jakoś nieodpowiednie. W jakiś sposób czuła się bezpiecznie. I ten chłód, który nie był chłodem bijący od niego. Nie był zimny, był spokojny. Czuła się szanowana, nie szmacona. Do tej pory nikt jej nie szanował. Rodzice traktowali ją jak coś, co dostali od życia za karę. Nawet ona sama siebie nie szanowała, jak można szanować kogoś takiego jak ona.
Nie pobiegł za nią. Uśmiechnął się, sięgnął do kieszeni po papierosy i usiadł na pniu wpatrując się w ciemność za ogniskiem, w której znikła. Była naprawdę ładna. Zastanawiał się po co jej ta peruka i po cholerę niebieskie szkła kontaktowe. Odpalił Marlboro. Zaciągnął się głęboko, chwilę wstrzymał oddech i wypuścił kłąb dymu. Pierwszy raz widział kogoś tak rozchwianego, jednocześnie w tym tak uroczego. Było w niej coś ulotnie magicznego. Była jak zagubiony leśny elf, driada czy rusałka z jakiejś Narnii lub innego zaginionego świata. Rozbawiła go ta myśl. Zaciągnął się kolejny raz. Słyszał trzask gałęzi z kierunku w którym pobiegła. Jeszcze dwadzieścia, może trzydzieści metrów i dobiegnie do brzegu stawu. Jeśli nie będzie chciała być mokra, będzie musiała wrócić. Obrała zły kierunek na ucieczkę. Pobiegła w stronę niewielkiego cypelka wkoło otoczonego wodą. Trzask gałęzi ustał. KURWA MAĆ. Krzyk zamącił wieczorną ciszę. Zaciągnął się papierosem i uśmiechnął się. Musiała być naprawdę zaskoczona. Spojrzał na zegarek. Za kilka minut powinna wrócić. Rozejrzał się próbując w mroku zlokalizować kilka gałęzi, które można byłoby wrzucić do ogniska.
Nie tak miało być, nie tak. Miał ją zerżnąć. Szybko, mocno, w najbliższej alejce. Co on sobie wyobraża? Jeszcze chwila, podejdzie i zetrze makijaż. Ale co tu ścierać? Od łez pewnie już wszystko samo spłynęło. Ognisko zaczyna przygasać. Może nie widzi rozmazanej twarzy. Właśnie. A może chce ją taką widzieć, może powinien to ma teraz znaczenie? Już nie chcę szybko, nie chcę być napaloną suką. On nie jest kundlem. Jest on, ja, nasza noc i taka cisza... Między nami tlące się jeszcze ognisko. Patrzy na mnie z takim spokojem i jakby wyczekiwaniem… Myśli Sylvii pędziły przez głowę z prędkością bolidu Formuły 1. Do jej głowy wdarł się chaos, chłostający ją od wewnątrz niczym rzemienny trok, którym ojciec karał ją, kiedy była małym dzieckiem. On stał bez ruchu i się patrzył. Bez zdziwienia, bez zaciekawienia. Tak jej się wydawało, przesunął się krok w lewo i stanął w sposób, w który nie można było dostrzec jego twarzy. Jednak czuła jego wzrok na sobie. Nagle przyszedł wstyd. Palił bezlitośnie. Poczuła się źle. Co on o niej sobie pomyślał. Co kołatało się w tych jego błękitnych oczach. Kurwa. Jedyne co mogła o sobie pomyśleć. Jestem kurwą, pieprzoną dziwką. Przecież On nie może pragnąc takiego ścierwa. Jej poczucie bycia nikim stało się tak ogromne jak nigdy dotąd. Chciała uciec. Zniknąć, zamienić w mgłę i rozwiać. Niech si stanie cokolwiek, byle tylko tutaj nie być. W panice świat zawirował. Ognisko trochę przygasło, nie paliło się już tak jasnym płomieniem, ale i tak zlało się w jedno z nim powodując złudzenie, że wpatruje się w nią człowiek pochodnia o niebieskich oczach. Potrząsnęła głową. Złudzenie prysło. Schyliła się, chwyciła leżącą kurtkę, a jej blond włosy w blasku ogniska stały się pomarańczowe. Rzuciła się biegiem przed siebie.